20.10.2022 - czwartek

Ruszamy z Wrocławia. Licząc od Budapesztu przed nami 10 tysięcy kilometrów rajdowego maratonu. W jedna stronę. Jeśli wszystko się uda to 20 tys kilometrów, bo chcemy Polonezem wrócić do Polski na kołach.

21.10 - piątek - pierwszy dzień rajdu

Wczesna pobudka. Marek wyciąga spod bagażu wszelkie narzędzia  (zna się samochodowej transplantologii), a ja rozkładam na chodniku przed hotelem cały zwój obowiązkowych i sponsorskich naklejek. Auto na start oklejone być musi. To żmudna i dokładana dłubanina, ale znam się na tym. Rywalizację wygrywa Marek – jest szybszy. Bez skończonych naklejek trzeba ruszać w stronę bazy rajdu i startu, bo nasza klasa aut dziwnych i niemłodych startuje jako pierwsza. Bo te cudaki najszybsze nie są. Niestety w tylnym kole schodzi powietrze, znowu?! Niezbyt gwałtownie, wiec pompujemy je na twardo i jedziemy do parku przedstartowego. Tam reszta oklejania i rozmowy z innymi uczestnikami. Nie zmieniamy koła, bo zapas jest pod bagażem, wystarczy dopompowanie, bo po starcie są warsztaty wulkanizacyjne. 

22.10 - sobota - drugi dzień rajdu

Drugi dzień rajdu rozpoczynamy przy nadziei, że nasza karetka przespała parę godzin i parę niemiłych niespodzianek, które nam wczoraj wywinęła. Zaczynamy więc dzień od pieszczot – sprawdzenie poziomu wszystkich płynów, ciśnienie w kołach, oczyszczenie szyb, odhaczenie na nadwoziu przejechanych krajów – na razie Węgry i Słowenia. Polonez rusza na nowy etap żwawo i z uśmiechem. Radość jednak, jak zwykle w tym rajdzie, trwa krótko.

23.10 - niedziela - trzeci dzień rajdu

Rano szybkie przepakowanie na pace, bo w załadowanym po sam dach nieskończoną ilością paczek, pudeł, toreb i skrzyneczek aucie niczego nie można znaleźć . Ruszamy. Afryka dzika coraz bliżej. Po godzinie granica francusko – hiszpańska. Absolutnie nieistniejąca, bo przecież Schengen. Oby to wielkie ułatwienie trwało dla Polaków jak najdłużej.

24.10 - poniedziałek - czwarty dzień rajdu

Dzisiaj skończyły się żarty, rozglądanie po okolicy i wstępowanie do Monte Carlo. Trzeba zdążyć na prom z Hiszpanii do Maroka. W tym rajdzie jest to dobrze i niedrogo pomyślane, bo do Afryki trzeba się dostać jak najszybciej, najprościej i najtaniej, a więc przez Cieśninę Gibraltarską.

25.10 - wtorek - piąty dzień rajdu

To już piąty dzień rajdu. Nie żaden przejazd przez Europę, chociaż przy wyśrubowanym czasie też nie był łatwy, ale dzisiaj przed zasmakowaniem prawdziwej pustyni długi i ciężki etap – przejazd przez ogromne góry Atlas. Piachu po drodze nie ma, ale jest parę bardzo długich podjazdów – każdy na niewyobrażalną w Polsce wysokość 2 tys. metrów ponad poziom morza.

26.10 - środa - szósty dzień rajdu

Szykuje się ciężki dzień. I góry i pustynia. Na razie kamienista, a to bardzo niszczy zawieszenie. Razem 500 km. Z tego ostatnia setka po piachu i ostrych skałach. Organizator wie, że ta końcówka jest bardzo ciężka, a jest trochę historycznych aut z napędem  nie na 4, ale na 2 koła (w tym nasz Polonez) przewidział rzecz niespotykaną – dla tych zabytkowych możliwość trochę wcześniejszego noclegu, też na pustyni, a następnego dnia łatwiejszy powrót na trasę. Rozważamy taką możliwość dla nas, bo zagotowanie auta w piachu na pustyni nie jest dobrym pomysłem.

27.10 - czwartek - siódmy dzień rajdu

Rano stwierdzam ze zdumieniem, że to już siódmy dzień rajdu. Prawie tydzień, a nasz Polonez z uporem maniaka, konsekwentnie i uparcie, ale ciągle jedzie. Nie podchodzi do rzeczywistości bezkrytycznie, bo parę razy odmówił współpracy, ale po drobnych negocjacjach i wymianie paru części dał się do afrykańskich warunkow i okoliczności przekonać. Na początku wyrażał duże niezadowolenie z powodu upału, ale jego krnąbrna postawa została zablokowana i przekupiona nowym korkiem zbiorniczka chłodnicy. Od tego momentu na rzeczywiście potężne tutejsze upały reaguje pobłażliwie. I nie marudzi. Poranny serwis też nie wykazał żadnych stanów chorobowych. Nawet oleju nie ubyło.

28.10 - piątek - ósmy dzień rajdu

Zawsze rano jedna rzecz jest tu pewna. Nie trzeba sprawdzać pogody. Tu porządna pogoda jest zawsze. Jak na nasze i Poloneza przyzwyczajenia za porządna. Do środka Afryki jeszcze daleko, a w dzień jest nawet 50 stopni. Tu potocznie nie podaje się w cieniu, bo na pustkowiu nie ma cienia. Powoli kończy się Maroko i płynnie (!) przechodzi w sporny i niebezpieczny obszar Sahary Zachodniej. Niby formalnie takiego państwa nie ma, ale działa tu całkiem poważna partyzantka narodowo wyzwoleńcza, która dąży do własnej państwowości. Stąd obserwujemy coraz większą ilość wojska. Widać często koszary. A na niebie bardzo nisko latające myśliwce. Głębiej w pustyni jest dziwaczny, kosztowny, bo ciągnący się przez tysiące kilometrów ni to mur, ni to płot. Odzielający absolutne  pustkowie od absolutnego pustkowia. Do tego oczywiście tysiące żołnierzy pilnujących w tym upale tego muru.

29.10 - sobota - dziewiąty dzień rajdu

Zostaliśmy na noc w miasteczku (dwudniowy etap maratoński – więc można), żeby rano mieć prąd do całej baterii Marka komputerów i wysłać relacje do Polski. A rano nie ma prądu! W całym miasteczku. Gospodarz tłumaczy, ze te farmy wiatrowe są prawie nowe. Najlepsze. Z Europy. Ale akurat ocean jest tu bliziutko i w powietrzu jest rekordowa ilość soli. Tu wszystko koroduje. Łącznie z rowerami i samochodami. (Nie należy kupować aut z Sahary!) I po roku korozja robi potworna szkody w tych nowych instalacjach wiatrowych. Prąd jest tani, tylko że czasem go nie ma. I świeżo kupione lodówki i kuchenki elektryczne cieszą nienachalnie. Człowiek znowu więźniem techniki.

30.10 - niedziela - dziesiąty dzień rajdu

Rano w całym obozie bardzo wczesna pobudka. Szybkie pakowanie, bo dzisiaj ta zmilitaryzowana granica Maroko – Mauretania. Na szczęście w nocy naprawiono drukarki covidowe, więc dostajemy drukowane potwierdzenia od naszych polskich dziewczyn Magdy i Sylwii, że nie przewozimy przez granice, bo jest to niedozwolone, żadnego covida. Organizator pogania wszystkich, żeby jak najszybciej ruszać w stronę granicy. A to kilkaset kilometrów. I mieć przy sobie pare litrów paliwa, bo teraz już zupełnie tracimy kontakt z jakakolwiek cywilizacją i nie ma żadnej pewności, że w tym rejonie akurat dzisiaj jest paliwo. Zwłaszcza, że Rajd Budapeszt – Bamako to ponad 250 pojazdów i ich najazd na małą pustynną stację benzynową jest wydarzeniem  wielkim i zbiorniki wysuszającym. Więc groźnym dla tych jadących na końcu.

31.10 - poniedziałek - jedenasty dzień rajdu

Rano w obozie wczesne hałasy. W zupełnych ciemnościach. Od razu odprawa. Dzisiaj klasa wyczynowa jedzie przez duże, skrajnie trudne wydmy. Reszta aut 4x4 też przez wydmy, ale mniejsze. Nasza klasa Ducha Pustyni też po bardzo wyrypiastym,  ale jednak przejezdnym terenie. Pierwsze zadanie dla nas to w ogole z tego morza wydm wyjechać na wyraźniejszy szlak. Ten wczorajszy, którym tak skutecznie wjechaliśmy, już nie istnieje – zmielony oponami na mąkę jest zbyt grząski,  pełen kolein i dołów po wyciąganych do nocy zakopanych samochodach. A Marek Polonezem przejechał na raz. Teraz ci najwcześniej startujący wytyczyli nowy szlak. Ruszamy w grupie zwykłych aut 4x4. To zły pomysł! Oni dla Poloneza jadą za… wolno. W trudnych miejscach naszą siłą jest nie silnik (zwykły dieselek), ale rozpęd.  Już nie ma odwrotu. Pedał w podłogę i… wyprzedzamy kolumnę przestraszonych terenówek. Zdumienie budząc absolutne. Nagrodą dla nas jest las podniesionych kciuków. 

1.11 - wtorek - dwunasty dzień rajdu

Rano znowu wczesne wstawanie. Chociaż nie z powodów rajdowych, ale granicznych. Bo dzisiaj pożegnanie z Mauretanią i wjazd do dużo bogatszego (i angielskojęzycznego!) Senagalu. Do tej granicy kawał drogi, więc by nie być ostatnim w rajdowej kolejce jechać trzeba żwawo. Ale najpierw trzeba przejechać przez całkiem pokaźne miasto Nouakschott.

2.11 - środa - trzynasty dzień rajdu

Zamiast ruszać na trasę wstępujemy jeszcze do handlarzy kartami do telefonu. Internet jest tu makabrycznie słaby. Można wysłać prostego SMS-a, ale większe materiały filmowe dla telewizji już nie. Albo na wysłanie 3 minut filmu potrzeba dwie doby. Wcześniej wysłaliśmy strzępki materiałów do TVN. Wczoraj o naszej wyprawie był całkiem pokaźny materiał w głównych Faktach TVN. Lawina SMS-ów od znajomych. Cieszymy się, że rodacy dowiedzieli się o naszym charytatywnym udziale w w tym wielkim rajdzie. Wreszcie wyposażeni w odrobinę internetu w miarę skutecznie przebijamy się przez miasto. Mniejsze niż wczoraj, więc idzie to łatwiej.

3.11 - czwartek - czternasty dzień rajdu

Trasa dziś nie za długa. Jak na nasze afrykańskie przebiegi wręcz krótka. Zaledwie 200 kilometrów. Ale po drodze męcząca granica Senegal – Gwinea. A granice w Afryce to zawsze loteria – najczęściej się przegrywa (ładnych parę godzin, a rzadko wygrywa sprawną obsługę. Rano po szybkim serwisie, a nic się nie urwało, ruszamy dość żwawo -bo nie ma gór, a Polonez nie lubi wspinaczki. Jedziemy podziwiając, jak z każdym metrem ubywa piachu, a przybywa zielonego. Wyprzedzamy nawet parę aut, a kilka kolejnych, stojacych na poboczu po prostu omijamy. Działa tu niepisana, ale ważna w rajdzie i w Afryce zasada – stoi ktoś obok szlaku to trzeba zwolnić i otrzymać „sygnał kciuka”, że wszystko jest w porządku.

4.11 - piątek - piętnasty dzień rajdu

Ciężka była noc. Dotychczas organizator wybiera na obóz jakieś bezpieczne miejsca na obrzeżach miast, co ułatwia tankowanie i zakupy. Ale nie całkiem w mieście, bo chroni to przed najazdem lokalnych handlarzy. Ewentualnie całkiem w głębi pustyni, z daleka od wody, toalety i cywilizacji, z własnymi zapasami żywności i pod cudownym afrykańskim niebem. Wczoraj papiery wskazywały poprawnie, gdzie przed miastem należy skręcić na odludzie biwakowe. Ale miejsce okazało się tak koślawe, brzydkie i brudne, że większość uczestników po podbiciu elektronicznej, a nie ja w Polsce papierowej karty drogowej, ruszyła w miasto, szukać czegoś czyściejszego. My też.

5.11 - sobota - szesnasty dzień rajdu

Od rana grubszy serwis. Marek jeszcze raz starannie i dokładnie, sumiennie i drobiazgowo, metodycznie i systematycznie,  skrupulatnie i akuratnie przegląda cały układ paliwowy. Kłopoty nie są stabilne. Auto momentami jedzie zupełnie dobrze, a nagle traci moc, nie ma siły wjechać na górkę, a nawet gaśnie. W przezroczystym filtrze paliwa poziom ropy jest zmienny. I ciagle pojawiają się w nim nowe zanieczyszczenia.

6.11 - niedziela - siedemnasty dzień rajdu

Rano okazuje się ze jest niedziela. To raczej nie podnosi szans znalezienia jakiegoś warsztatu wyposażonego w sprzęt do spawania. Znalezienie informatorów mówiących po angielsku też nie jest łatwe. Ale aż trzy źródła podają ten sam adres. No może adres to za mocno powiedziane, bo to gdzieś w podwórku za innym podwórkiem. Jeden z informatorów nawet dzwoni. (To nie jest takie złe, że każdy ma telefon.) Dojazd tylko kilka minut, a trafić łatwo, bo skręcić trzeba tam, gdzie leży pełno resztek po połamanych samochodach. Pomimo niedzieli „boss przyjdzie osobiście i otworzy firmę”. Rupieciarnię widać. Skręcamy. Na podwórku za podwórkiem nie ma żadnej firmy. Chyba to nie tu.

7.11 - poniedziałek - osiemnasty dzień rajdu

Rano ani śladu po deszczu. Popadało mocno, a już jest sucho. Idealne warunki dla lokalnego rolnictwa.

   Dzisiaj przedostatni dzień rajdu! W dół, w stronę oceanu. Etap przyjaźni. Niecałe sto kilometrów. Żadnego ścigania. Ale jedna poważna próba sportowa – przejazd w stronę obozu nie przez dżunglę, ale przez jeszcze gorszą dżunglę korków na obrzeżach Freetown.

8.11 - wtorek - dziewiętnasty dzień rajdu - meta

Dzisiaj nie ma już żadnego poważnego rajdowania. Tylko godzinkę przejazdu w trybie paradnym z ostatniego obozu pod miastem do centrum Freetown. Dobrze, że w nocy nie padało i podeschły poprane na chybcika ciuchy. A ich stan po prawie trzech tygodniach dzikiego życia na pustyni i częstego pod samochodem, absolutnie wykluczał pojawienie się w nich na końcowych uroczystościach. Wczoraj posortowaliśmy resztę rzeczy charytatywnych,  które mamy jeszcze do przekazania najbiedniejszym uczniom w najbliższej okolicy. O rajdzie już głośno w całym Freetown.