3.11 - czwartek - czternasty dzień rajdu

Trasa dziś nie za długa. Jak na nasze afrykańskie przebiegi wręcz krótka. Zaledwie 200 kilometrów. Ale po drodze męcząca granica Senegal – Gwinea. A granice w Afryce to zawsze loteria – najczęściej się przegrywa (ładnych parę godzin, a rzadko wygrywa sprawną obsługę. Rano po szybkim serwisie, a nic się nie urwało, ruszamy dość żwawo -bo nie ma gór, a Polonez nie lubi wspinaczki. Jedziemy podziwiając, jak z każdym metrem ubywa piachu, a przybywa zielonego. Wyprzedzamy nawet parę aut, a kilka kolejnych, stojacych na poboczu po prostu omijamy. Działa tu niepisana, ale ważna w rajdzie i w Afryce zasada – stoi ktoś obok szlaku to trzeba zwolnić i otrzymać „sygnał kciuka”, że wszystko jest w porządku.

Łatwa trasa, jedziemy i gadamy. Kolejne auto na poboczu. Zwalniamy. Żadnych sygnałów o potrzebnej pomocy. Dodajemy gazu. Jedziemy z kilometr, może dwa i nagle obaj doznajemy olśnienia – przecież to nasi! Polski Land Rover z Warszawy. Jakby opuszczony? Groza! Zawracajmy natychmiast. Wracamy. Auta nie ma! W ogóle! Jedziemy jeszcze kawałek. Pusto! Wreszcie jest. Nie na trasie, ale z boku w krzakach. Obok drugi wrocławski Land Rover. W pierwszym podniesiona maska. To Łukasz i Franek, ojciec z synem, załoga z Warszawy. Drugie auto to Bogdan i Ivanka, lekarze z Wrocławia. Dojeżdżamy do nich. Łukasz mówi – coś trzasło, straciliśmy ładowanie, a temperatura zaczęła rosnąć. Pod maską bałagan – wszędzie strzępy paska napędzającego wszystkie agregaty silnika. Właśnie Łukasz i Franek z każdego zakamarka te frędzle wyciągają. Wymiana paska w tak skomplikowanym silniku to robota długa, żmudna i po prostu upierdliwa. Dowództwo akcji w sekundę obejmuje mający największe doświadczenie warsztatowe Marek., Lukasz prawnik i i Bogdan lekarz miny mają nieco nietęgie. Lukasz pasek ma. Ma tez książkę serwisową, w której powinien być schemat przebiegu paska przez tę całą baterię kolek i rolek. A przy tylu kolkach pask jest bardzo długi. Rysunku w książce nie ma. Pozostaje doświadczenie i zdrowy rozsądek. Wpierw jednak szukanie, co było pierwotną przyczną awarii. Wszystkie kolka da się obrócić ręką. Poza rolkąnapinacza. To on zapoczątkował nieszczęście. Dostęp do tych kólek jest tragiczny.  Trzy załogi maja dużo narzędzi, ale potrzebne są tez klucze specjalne. Chociażby do sprzęga wiskotycznego. Marek – dowódca podejmuje decyzje o próbie założenia paska bez demontażu poszczególnych kółek. Tylko marek ma tez internet. (To jego wielka pasja, ma internet tam gdzie nikt nie ma!), wiec odbywa się tez konsultacja z  mechanikiem w Warszawie, który ten silnik przygotowywał do rajdu. Niby wszystko wiadomo. Ale wymiana napinacza (brawo dla Łukasza, ze tez ma go ze sobą), a potem, przy straszliwym braku dostępu i kaleczeniu rąk, zabiera kolejną godzinę. A słoneczko groźnie przygrzewa. Wreszcie „atak szczytowy”, czyli próba założenia przepchnęło już przez wszystkie szpary nowego paska. Wymieniony napinacz jest bardzo twardy,więc. Wymaga to siły ogromnej. Wreszcie zbiorowy okrzyk całego zespołu operującego pod maską: JEST! Tzn pasek wskoczył na ostatnią rolke. Trochę czasu to trwało, ale Polska załoga nie została gdzieś na pustkowiu. 

   Reszta odcinka idzie gładko.Lukasz melduje przez. CB radi, ze wszystko jest OK.  Coraz bliżej granica. Ale już 30 km wcześniej pierwsza kontrola wstępna służb senagalskich.  Potem, pół godzny później, już na granicy, pełna kontrola pograniczników senegalskich. Nawetsprawna i z nienachalnych łapówkami. Wreszcie strona gwinejski. Podchodzi się do okienka w raczej obskurnej budzie, ale on w okienku ma całkiem nowoczesne oprzyrządowanie. Odciski palców elektronicznie, wiza ze. Zdjęciem drukowana momentalnie. W sumie dość szybka i usprawna granica. Wjeżdżamy do Gwinei. Niby coraz bliżej równika, gorąco, a zamiast pustyni zielona dżungla. Dziurawy szlak mocno niszczący zwieszenie nie zachwyca. Ale coraz ciekawsza przyroda wokół wręcz przeciwnie. 

   Pustka i szarość niedawno przejechanej Mauretanii tak bardzo kontrastuje z morzem, a nawet oceanem zieleni Gwinei. Przekłada się to na poziom życia. W Mauretanii grubo ponad 95% powierzchni kraju „nie nadaje ile do niczego”, a nieliczne żyjące na Saharze plemiona pustynne prowadzą do dzisiaj (XXI wiek!) skrajnie ubogie życie koczownicze. Jakieś ich tekturowe budy wyglądają strasznie i nie zapewniają żadnego przyzwoitego standardu. Tu w Gwinei są już rzeki, padają deszcze. A woda to życie. Na każdym drzewie cos rośnie. Pod każdym drzewem koza czy krowa, a hodowane są powszechnie,  znajdzie cos zielonego. Jak są zwierzęta to jest mleko, nabiał,skóry. Jak są drzewa to jest drewno. Powszechnie przy drodze widać rzemieślników – stolarzy produkujących calkiem porządne (dla nas może mało gustowne) meble. Jak jest jedzenie i zarobek to pojawiają się inne potrzeby. Chociażby motoryzacyjne. Nie każdy oczywiście ma samochód, a jak już to nie pierwszej młodości. Ale różne motorki i skuterki występują w milionowych ilościach, jak chociażby w Azji południowo – wschodniej. I generalnie są dostępne dla każdego. Afryka to kontynent kontrastów wewnętrznych. Z Mauretanii do Gwinei nie jest daleko. A różnice w poziome życia są kolosalne.