25.10 - wtorek - piąty dzień rajdu

To już piąty dzień rajdu. Nie żaden przejazd przez Europę, chociaż przy wyśrubowanym czasie też nie był łatwy, ale dzisiaj przed zasmakowaniem prawdziwej pustyni długi i ciężki etap – przejazd przez ogromne góry Atlas. Piachu po drodze nie ma, ale jest parę bardzo długich podjazdów – każdy na niewyobrażalną w Polsce wysokość 2 tys. metrów ponad poziom morza.

Na początek jednak wyjazd z Tangeru. Byłem tu pare razy, ale patrzę ze zdumieniem. Nie ma już tamtego niewielkiego egzotycznego portowego miasta Tanger. Nawet port przeniesiono daleko od centrum. W promieniu 50 km (!) rośnie wielka przemysłowa metropolia. Pełna szerokich arterii (nie to co w Warszawie), banków, biurowców, wieżowców i korpoludków w garniturach. Tu przez wiele lat była Francja. Wreszcie, jak cala Afryka, Maroko odzyskało wolność. Ale ta Francja tu jest. Przecież nadal w miastach mówi się nie po arabsku, a właśnie po francusku. Do Europy bliziutko – godzina promem, którym tu przypłynęliśmy. Dla Francji świetne miejsce biznesowe – w miarę blisko i miliony niezłych pracownikow mówiących po francusku i nieźle wyedukowanych na miejscowych uniwersytetach. Maroko staje się znaczącym graczem gospodarczym. Z potężną bazą turystyczną. Jedyny problem to polityka zagraniczna Jego Królewskiej Mości (bo Maroko jest monarchią), który ma mocno pozadzierane z sąsiadami, co skutkuje horrendalnie wysokim budżetem na zbrojenia (budowa muru granicznego dłuższego niż mur chiński), a przez to ogromnym obniżeniem poziomu życia w stosunku do możliwości tego kraju.  Ale w miastach samochodami jeżdżą porządnymi.

   Wreszcie strefa przemysłowa się kończy, a wjeżdżamy na ogromne obszary rolnicze – bo Maroko, mając ciepły klimat, to potentat w produkcji owoców cytrusowych. Po kolejnej godzinie z pasa nadmorskiego skręcamy w głąb kraju. To już inny świat. Niewyobrażalnie wielkie pustkowie – bez przemysłu i bez poważnego rolnictwa (coraz poważniejsze problemy z wodą). Ale miliony ludzi tu żyją – całymi szpalerem stoją przy drodze sprzedając różne produkty żywnościowe i drobiazgi rzemieślnicze i przemysłowe. Głównie chińskie. Zamiast garniturów coraz częściej tradycyjne długie stroje arabskie i czasem lokales jadący na osiołku.

   Zbliżamy się do widocznych już na horyzoncie Gór Atlas. Rozpoczyna się wspinaczka. Nie jest to ulubione zajęcie naszego Poloneza. Temperatura silnika rośnie. Nagle kłęby pary spod maski. Stajemy momentalnie. Jeszcze szybciej pojawiają się nie wiadomo skąd lokalni doradcy techniczni. Pod maską kłęby pary. Spod korka zbiornika wyrównawczego (na szczęście), a nie z dziurawej chłodnicy. W silniku gotuje się wszystko. Wycieków nie widać. Trzeba czekać na wystudzenie wszystkiego. Doradcy przekrzykują się w pomysłach. Tyle, że po francusku, więc nic z tego nie wiemy (i nie potrzebujemy), ale gesty wskazują, że chyba parę silników w życiu rozebrali. Wreszcie dolewamy wodę, odpowietrzamy chłodnicę i próbujemy ruszyć. Nie tak łatwo, bo tubylcy są przekonani, że ich okrzyki i konsultacje były bezcenne i wymagają wynagrodzenia. Na szczęście niedużego.

   Jedziemy bardzo z wolna i z ostrożna, bo do końca góry daleko. Temperatura rośnie. Wody już w bankach prawie nie mamy. Wreszcie jakaś chałupa. Stajemy. Pierwszy pod maską jest znowu jakiś tubylec. Nawet zna ten silnik. Przecież jedziemy z silnikiem Citroena. Ale chcemy tylko wodę. Marek idzie do gospodarstwa. Powszechnie znane języki nie są w tym domu stosowane.  Ale widok baniek na wodę wreszcie został zrozumiany. Owszem jest woda. Tyle że za pieniądze. Machanie banknotami pozwala uzgodnić cenę. Nawet akceptowalną.  

   Do mety etapu jeszcze 200 km, ale generalnie w dół. Bez męczenia silnika delikatnie dojeżdżamy. Tu jakiś sympatyczny miejscowy z angielskim proponuje „warsztat silnikowy w podwórzu”. Jest już noc. Zamknięte. Ale tubylec dzwoni i po chwili ciemnoskóry właściciel się pojawia. Warsztat robi obskórne wrażenie. Ale po chwili widzę, że ma wszystko do remontu silników. I inżynierską wiedzę. Robi różne „czary” nad naszym silnikiem i nie stwierdza żadnej poważnej „choroby”. Potwierdza jedynie naszą diagnozę – podejrzany korek zbiornika wyrównawczego i zbyt małą być może wydajność pompy wody. Dziękujemy za radę. Zapasowego korka będziemy szukać w naszyć skrzyneczkach rano.