To już 35 lat

Tak, to już 35 lat. Jesienią 1987 roku, razem z pozostałymi członkami polskiej ekipy - Tomkiem Sikorą, Jerzym Mazurem i Jerzym Frankiem - nerwowo i stresowo biegałem po Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach, szykując siebie i dwa ciężarowe, wojskowe Stary 266 do zupełnie szalonej, pionierskiej, wręcz wariackiej wyprawy. Do największego, najdłuższego, najtrudniejszego na świecie, ekstremalnego Rajdu Paryż – Dakar.

Dziś, przed taką wyprawą siada się do Internetu i czyta się tysiące artykułów i relacji z takiej imprezy. Ogląda tysiące filmów i filmików. To pozwala oswoić strach. Wtedy, a to zaledwie 35 lat temu, nie było słowa Internet. Polska za żelazna kurtyną, zamknięte granice, brak zagranicznej prasy. Polska telewizja nie uznawała takich zdegenerowanych, imperialistycznych ekstrawagancji, jak ściganie się po Saharze. Wbrew drwinom wspaniali ludzie w Starachowicach w błyskawicznym tempie zbudowali rajdową wersję Stara 266. Wsiadłem, pojechałem, zobaczyłem. W nienachalnym tempie, ale do mety dojechałem. Połowa uczestników nie dojechała, zostawiając przemęczone, zdezelowane, a często spalone pojazdy na pustyni. Zaskoczył mnie wtedy ten Dakar. Nawet bardziej jego organizacja, niż sama Sahara. Chociaż niewątpliwie ta pustynia piękna jest. Pojechaliśmy na ten Dakar bez jakiegokolwiek serwisu, co wzbudziło na miejscu dużą sensację. Trochę części zapasowych na pace, narzędzia, zapas wojskowych puszek, entuzjazm. Inni mieli ekipy serwisowe. Gdy więc ledwo żywi kończyli nad ranem „wczorajszy” etap mogli choć na chwilę przysnąć, chociaż naładowany adrenaliną organizm niełatwo przekonać do zaśnięcia, a kto inny serwisował auto i stał w kolejce po paliwo. Jednak największe moje zaskoczenie, a wręcz zdumienie, nieustannie wzmacniane podczas następnych kilkunastu Dakarów, na których byłem jako dziennikarz, fotograf, operator kamery, wywoływała rosnąca ilość nie mechaników, ale liczba osób dbających w każdym większym zespole o sprawy marketingu, wizerunku, robienie o każdej załodze filmów, zdjęć, codziennych relacji. Zobaczyłem i zrozumiałem, że sponsorzy nalegają nie na zajęcie setnego czy dwusetnego miejsca, bo nie jest to wielka różnica, nie na przywiezienie złotej statuetki „Beduina”, bo na tysiące uczestników zwycięstwo nie będzie dane wszystkim, ale na przywiezienie z Sahary właśnie zdjęć i filmów, bo to one pozwolą stworzyć bardzo nobilitujące kalendarze, foldery, plakaty czy książki, pokazujące logo sponsora nie na płocie przy kolejnym meczu gdzieś w Europie, ale na ledwo żywym dzielnym pojeździe próbującym przekopać się przez wielki, bezbrzeżny ocean piasku, gdzieś pośrodku Afryki.

Bo uczestnictwo w Dakarze to nobilitacja. To nie to samo, co pokazanie się w klimatyzowanej sali na meczu w swoim mieście. Kibice Dakaru, którzy przejechali już cały świat Internetem, chcą zobaczyć coś prawdziwego, nieszablonowego, trudnego, autentycznego  i niebezpiecznego. Dlatego oglądalność Dakaru rywalizuje tylko z popularnością Olimpiad i piłki nożnej. Wtedy, 35 lat temu, polskiego Stara żegnało na ulicach Paryża milion kibiców. Bo wybrano na to noc sylwestrową. Marketingowy majstersztyk.

024Nie ma już tamtego Dakaru, bo nieprzemyślane przeprowadzki do Ameryki Płd. i krajów arabskich nie wyszły mu na zdrowie. Jednak wierni wyznawcy starego afrykańskiego Dakaru żyją i pamiętają. I w różnych formach na Saharę wracają. Ogromną popularnością cieszy się rajd Budapeszt – Dakar – Bamako łączący w sobie i rywalizację na pustyni i pomoc humanitarną na tych bardzo biednych terenach. W tym roku trochę spóźniony z powodów pandemicznych rusza na pustynię 21 października. Zgłoszono ponad tysiąc pojazdów. Ze względów bezpieczeństwa i logistyki dopuszczono 250, w tym większość współczesnych, ale też całą grupę „świadków tamtych czasów” jadących mniej wyścigowo w kategorii „Duch pustyni” i przewożących jak najwięcej darów z pomocą medyczną i humanitarną dla żyjących bardzo skromnie lokalnych saharyjskich społeczności.

Dzięki staraniom Marka, mojego współzałoganta, wyciągnięty z pokrzyw niemłody Polonez karetka jest już gotowy i dotarty. Jest to wersja przedłużona, więc więcej może zabrać, a na jego nadwoziu znajdzie się miejsce dla każdej firmy, która może i zechce wspomóc swoją cegiełką całe przedsięwzięcie. Mnożąc ilość pojazdów przez ilość umieszczonych na nich firmowych logotypów widać, ile tysięcy firm z całego świata pomaga potrzebującym, a z dzikiej Sahary korzysta przy okazji jako narzędzia marketingowego. My też wiemy, że każdy dobrodziej zasługuje na komplet materiałów fotograficznych i filmowych do wykorzystania w przyszłości w swoich działaniach promocyjnych. Tak, jak unikalny kalendarz Pirelli podbija cały świat, tak twoja Firma może w oparciu o przywiezione materiały stworzyć (a my chętnie pomożemy) własne saharyjskie plakaty, kalendarze, wydawnictwa, filmy i zrealizować wszelkie najbardziej szalone pomysły.

Bo Sahara piękna jest. I magnetyczna. A Dakar to choroba nieuleczalna. Narkotyk podstępny. A przy tym legalny. Niewykrywalny na lotniskach. Uzależnienie, a wiem to po sobie, na które nie ma ani leku, ani szczepionki. Ofiary nie chcą się wyleczyć, ale w dobrym zdrowiu chorować jak najdłużej.
A ziarenko piasku z Sahary, jeśli utknie w sercu – jest nieusuwalne. Znowu, jak wtedy, jedziemy bez serwisu. To co w bagażniku musi wystarczyć. Jeśli chcesz w tym przedsięwzięciu uczestniczyć i pojawić się w towarzystwie wielu szalonych uczestników tej ekstremalnej wyprawy – skontaktuj się z nami. Twoje logo na Polonezie na pewno się zmieści.


Julian Obrocki